Rozdział XXXVIII- Intruz

 ~*~
Ledwie powstrzymywałam się od zalania się łzami. Niespełna kwadrans temu bezlitosny ogień trawił budynek gildii, a natenczas ja pakowałam się w podręczny plecak, jakbym wybierała się na wycieczkę. Pociągnęłam nosem, by zdusić resztki kłębiących się we mnie emocji. Nie pora na załamywanie się i sentymentalne wgapianie się w przeszłość.  Ich dało się uratować – i tylko ta myśl powstrzymywała mnie przed całkowitym rozklejeniem się. Beksa i mazgaja Lucy poszła na zasłużony odpoczynek.
 Lucy! – Chłopak, który przez cały czas opierał się o ścianę w moim pokoju, wyprostował się i wszedł w głąb pomieszczenia.
Z zamyśloną miną obróciłam się w jego kierunku.
  – Skończ się wreszcie pakować– nakazał. – Musimy w końcu wyruszyć.
  – Wiem. Niezbędne rzeczy już dawno schowałam. Nie miej jednak do mnie pretensji, jak zgłodniejesz. Ja nie potrzebuję tyle jedzenia, co ty – weszłam w tryb marudy,  jednocześnie uzmysławiając mu, że całe przydługie pakowanie zawdzięcza sobie. A właściwie swojemu apetytowi.
 Masz pięć minut burknął oburzony, ukrywając zakłopotanie widniejące na jego twarzy. – Nie zapomnij wsadzić kiełbasek! Nie, nie tych. Tych o …
 Och, przymknij się wreszcie! Sam sobie spakuj, ja czekam na dole. – Obróciłam się na pięcie i zaczęłam kierować się w stronę drzwi. – O, i jeszcze jedno. Plecak niesiesz sobie sam.
 Chciałabyś! – Spojrzał na pokaźną wielkość ekwipunku i prychnął rozjuszony. – Nie zamierzam dźwigać twoich szmatek.
Znajdując się we framudze drzwi, posłałam mu piorunujące spojrzenie.
 W takim razie wypakuj całe swoje jedzenie i mogę sama nieść plecak.
 Ale Lucy…
 Bez dyskusji! – krzyknęłam na niego. W okamgnieniu pojawiłam się przed chłopakiem. Bez słowa wyrzuciłam całą zawartość plecaka i na nowo spakowałam do niego tylko swoje rzeczy. Nałożyłam na siebie kilkukilogramowy balast, myśląc, że bez problemu zejdę na dół.  W ostatniej chwili złapałam równowagę.
Zacisnęłam dłonie na szelkach i nerwowo roześmiałam się.
 Może mały rozejm?  zaproponowałam, wiedząc, że jestem na straconej pozycji.
~*~
Najrozsądniejszym posunięciem jest ignorowanie głupoty. Poprawiłam szelki od plecaka, zawiązałam włosy w luźnego kucyka i mignęłam między pokaźnymi chaszczami. Gdy moja sylwetka zrównała się z chłopakiem, stwierdziłam, że w ogóle nie przypominam dawnej siebie. Zawsze kroczyłam jego śladami i ukrywałam się w jego cieniu. Obecnie dotrzymywałam mu kroku, jakbym rzeczywiście mogła się z nim równać.
A prawda jest taka, że on jest poza moim zasięgiem.
Pozornie byłam przekonana, że najbliższe kilka godzin będzie najłatwiejszymi do przeżycia. Wmawiałam sobie, że sama stawię czoła lękom z przeszłości. Tymczasem sumienie trawiło mnie od środka. Zduszało we mnie poczucie obowiązku i przypominało o najważniejszym – nie udaliśmy się tutaj w celach turystycznych.
Ze zgorszonym już humorem starałam się nie zachwycać obecnością chłopaka, czy chociażby faktem, że jesteśmy sami. Do cholery! Mieliśmy czas tylko dla siebie akurat teraz, kiedy świat się walił. Cały romantyczny nastrój szlak trafił, a nasz cel był ważniejszy niż jakieś tam miłostki.
Misja Ratowanie wzbudzała we mnie sensację. Misja, która trwała od dobrych czterdziestu pięciu minut. Całe czterdzieści pięć minut bez zamienienia ze sobą słowa. Szliśmy w ciszy jak kompletne odludki. Mój zapał nieco przygasnął. Poddałam się i zaakceptowałam obecny stan.
To był czysty przypadek, zanim rozpoczęłam gruntowną analizę otoczenia. Wcześniej pogrążona własnymi myślami nawet nie raczyłam zobaczyć, w jakim rejonie się znajdujemy. Nie byłam tchórzem ani osobą, która łatwo wpada w panikę. Miałam silną osobowość i nie dałabym się zastraszyć… Kogo chcesz oszukać? Las, który przyszło nam pokonać, przerażał mnie. Chyba wkroczyliśmy w najstraszniejszy odcinek trasy prowadzący nas do upragnionej wyspy. Wcale nie uskarżałam się na to miejsce ani na to, że nie docierały tu promienie słońca. Przed nami było tylko drzewa i brudne tony ziemi. Tylko drzewa wyglądające jak przerażające widma i osamotnione pnie przypominające złowrogie ślepia. Nie, to otoczenie wcale nie budziło grozy i ja w ogóle nie usiłowałam ukierunkować myśli na inny tor, który odciągnąłby mnie od popadnięcia w paranoję.
Jedynym plusem tego miejsca była kolorystyka. Nie raziła różnorodnością barw, nie prowokowała mnie zielenią, którą tak nawiasem mówiąc nie ścierpiałabym. Zieleń kojarząca się ze spokojem ducha, z harmonią i równowagą, nie zostałaby przeze mnie w żaden sposób zaakceptowana. Mrok został podkreślony przez czerń tu dominującą, a ja już ledwie panowałam nad wnętrzem przesiąkniętym paniką.
Machinalnie chwyciłam się jego dłoni. Dłoni, w której szukałam pocieszenia jak małe dziecko w swojej rodzicielce. Jego długie palce splotły się z moimi, a mocny, pewny uścisk dał mi chwilę złudzenia, że już nigdy nie puści. Jego dotyk roztaczał ciepło na mojej skórze. Nasze złączone dłonie wyrażały więcej niż potok słów, nie musieliśmy ich używać, by nawzajem się rozumieć. To, co zawsze chciałam usłyszeć. Teraz otrzymałam potwierdzenie. To, jak mnie delikatnie trzymał i z jaką czułością to robił. Nie potrzebowałam nic więcej by zrozumieć, że i on mnie kocha.
Musiałam przyznać, że wyraźnie wyczuwałam to, iż wykonuję coś, co od dawna pragnęłam. Niespokojny puls i serce bijące we własnym, nierównym rytmie- to się chyba czuję, gdy wypełnia cię miłość.
Pora działać.
Pora nie wypuszczać szczęścia, która znajdowało się w zasięgu moich dłoni. Pora zaakceptować powód, dla którego żyję. Pora zatracić się w tym pragnieniu i przestać dopatrywać się czegoś wyszukanego. Ale
Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie w tej chwili.
Najpierw muszę wypełnić misję, jaką oboje obraliśmy, by potem móc cieszyć się własnym szczęściem. Wówczas sam uścisk dłoni musiał mi wystarczyć.
Mam kogoś obok siebie. Ta myśl dodawała mi otuchy i teraz sprawiła, że zjawy i iluzje tworzone przez moją wybujałą wyobraźnię znikały. Tak niewiele potrzebowałam, by mieć przejrzysty umysł niespętany żadnymi niedogodnościami.
Ćwir, ćwir.
Nagle usłyszałam ćwierkanie ptaków. Z przestrachem podskoczyłam w miejscu, a spleciona dłoń wyswobodziła się z uścisku. Niewiele myśląc, popędziłam do przodu, potykając się o wystający korzeń. Kiedy dźwignęłam się ku górze, z nieciekawą miną, serce podeszło mi do gardła.
Szybki rozwój wydarzeń powodował u mnie opóźnione reakcje i źle ustosunkowałam się na impulsy. Wzrok miałam zawieszony na Natsu. Chłopak momentalnie pobladł, jakby krew przestała przepływać przez jego żyły. Powoli cofał się, przewracał oczami na boki. Przez twarz przebiegł cień przestrachu. Powinnam skoncentrować się na nim, jednak uznałam, że to nie wyjaśni mi nagłej zmiany w chłopaku.
Kilka metrów przede mną stała pogrążona w mroku postać. Na moje szczęście nie docierało do niej żadne światło. Wolałam nie wiedzieć, kto jest właścicielem tej złowieszczej aury. Nie bądź cykor! Upominałam sama siebie, usiłując tak dodać sobie odwagi. Coś tajemniczego sprawiło, że nie oderwałam wzroku od sylwetki nieznajomego, co więcej, dogłębnie rejestrowałam każdy jego najmniejszy ruch. Obcy zaczął sunąć do przodu, wprost na mnie. Oczekiwałam w napięciu, aż postać znajdzie się na takiej odległości, że bez trudu odczytam jego tożsamość. Strach odsunęłam w kąt, a koniec oczekiwania obwieściłam głośnym wypuszczeniem powietrza z ust. Czułam się zmieszana, a kaptur ukazujący jedynie niebieskie kosmyki włosów, niemalże od razu przestał być kamuflażem. W każdym razie napięcie wcale nie ustąpiło.
Intruz stanął przede mną jak gdyby nigdy nic. Ręce wsunął w kieszenie przydużego płaszcza. Nie widziałam jego oblicza, ale sądzę, że się uśmiechał. Przez zagapienie się na niego dotarło do mnie, że stoję nieruchomo.
-Jesteś…- Z zaskoczenia zachłysnęłam się powietrzem, przytykając dłonie do ust. Osłupienie znikło tak prędko, jak się pojawiło, gdy dotarło do mnie, co jest naszym priorytetem.
-To naprawdę ty, Kenji?- spojrzał na mnie.
Instynktownie zrobiłam krok naprzód, lewą dłoń wyciągając przed siebie. Próbowałam się upewnić, że to nie złudzenie, a moje oczy widzą prawdziwego chłopaka.
-Kto wie. Może rzeczywiście tak się nazywałem-odpowiedział cicho. - Nie pamiętam za wiele ze swojego poprzedniego życia.- Z zamkniętymi oczami i koncentracją skierowaną na mnie był wstanie odczuć emanujące ode mnie przerażenie.
To niewątpliwie on. Ta sylwetka, ten ton głosu, ten sposób poruszania się. Choć wydawał się znajomy, to coś uległo w nim zmianie. Coś przeszło metamorfozę, powodując, że jakaś jego cząstka była obca. Ta złowroga aura i mordercze intencje wyczuwalne na kilometr i cały stek bzdur wypowiadany przez niego. Poprzednie życie- co miał na myśli?
-Przestań się wydurniać! – ryknął różowo-włosy, stając obok mnie. – Nie mamy czasu na twoje głupie żarty. Przejdź do sedna sprawy albo zejdź nam z oczu.
-A ty to kto? – powiedział spokojnie, nawet nie obdarzając chłopaka krótkim kontaktem wzrokowym.
Całe jego skupienie koncentrowało się na mnie, a ja powoli czułam się przytłoczona  jego natarczywością.
-Ktoś, kto skopał ci tyłek. – Dopiero słysząc krzyk, przypomniałam sobie o Natsu.
-Niekoniecznie. Nie sądzę, żebym w poprzednim życiu był takim słabeuszem – wyszeptał Kenji do swojego rywala. Natsu zawinął dłonie w pięść.
Uśmiechem zbił mnie z pantałyku. Wydawał się taki opanowany… Jednym ruchem dłoni zrzucił kaptur okalający jego twarz. Kobaltowe oczy zakrył powiekami, a ja w milczeniu przyglądałam się jego poczynaniom, dokładnie je analizując. Ostrożnie zdjął plaster znajdujący się na jego głowie. Przylepiec poleciał wraz z powiewem wiatru, odsłaniając bliznę ciągnącą się przez sam środek jego czoła.
Delikatnie poruszyłam ustami. Chciałam krzyczeć, wrzeszczeć, zrobić cokolwiek, by nie żałować tej bezczynności. Oczy zaszkliły się łzami, a ciało odmówiło posłuszeństwa. Stałam jak kukła niemogąca nic zrobić. To uczucie było… o k r o p n e.
-C-co ci się stało? Powiesz wszystko … proszę.
Gdybym tylko mogła pojąć, dlaczego wszystkie te przykrości spadły jak lawina akurat dzisiaj. Najpierw utrata gildii i śmierć przyjaciół, a teraz jeszcze on. To było za wiele…
-Przykro mi, ale osoba, za którą mnie bierzesz, już nie istnieje. – Chłopak przemówił, gdy już otwierałam buzię. – Myślę, że wszelkie wyjaśnienia są zbędne, skoro zaraz i wy podzielicie jego los. Obawiam się, że kończy mi się już czas i muszę skończyć tę miłą pogawędkę  - dodał szorstko.
To trwało ułamki sekund. Zastanawiałam się, czy to wszystko dzieje się w zwolnionym tempie, czy to mnie docierają opóźnione reakcje. Czułam na sobie spojrzenie intruza, ale lekceważyłam je, skupiając się na przerażonej minie Natsu.
Miecz niebieskookiego zalśnił krwią, kiedy ten wynurzył go z mojego ciała. Zakasłałam i wzdrygnęłam się. Oczy miałam zaciśnięte, ból był nie do zniesienia, a mi brakło sił.
Teraz na własnej skórze odczuwałam, czym jest  a g o n i a.
~*~
Desperacja sięgnęła samych granic. Zamarłem. Otoczony przerażeniem powędrowałem spojrzeniem za rywalem i desperacko oglądałem jego poczynania. Nie mogłem nic zrobić, nie zdążyłem w porę zareagować.
Byłem tu, a nie zdołałem jej ochronić.
Zmiażdżony oszołomieniem stałem jak słup w soli, nie ruszając się nawet o cholerny milimetr.
-Coś za łatwo mi poszło…
I w tym momencie rozległ się przede mną krzyk. Szok ustąpił. Zastąpiła go wściekłość i rozdrażnienie mieszające się z rozpaczą, która tliła się we mnie przez poczynania chłopaka. Wystrzeliłem jak rakieta i pędem pognałem przed siebie.
Z sercem w gardle wymierzyłem płomienną pięść w przeciwnika, chrzaniąc jego gotowość. Nieprzyjaciel nie zdążył w porę odskoczyć i oberwał moim ciosem. Odleciał parę metrów w bok, a ta krótka chwila wystarczyła, abym dobiegł do dziewczyny. Rzuciłem się w kierunku Lucy i pochwyciłem ją w ramiona, upadając razem z nią na miękką trawę.
-Jak się czujesz?- Dopiero po chwili dotarło do mnie, jak niedorzeczne było moje pytanie.
Przyjrzałem się uważnie dziewczynie. Rozległo się ciche syczenie, a wtedy moje oczy ujrzały plamę czerwieni. W akcie paniki, nie panowałem nad sobą. Lucy zwijała się z bólu, rana na klatce piersiowej zdążyła zamoczyć całą bluzkę krwią.
Nie…
Czekałem, aż uśmiechnie się i przemówi swoim słodkim głosikiem, popatrzy na mnie swymi pięknymi oczami, ale ona … nie poruszała się.
-Lucy … odezwij się! – Desperacko potrząsałem jej ciałem, trzymałem za jej wątłe ramiona, ale nie otrzymałem żadnej reakcji.
Niepewnie zsunąłem z jej ciała plecak, a dłoń, która przed chwilą znajdowała się na jej plecach, była pokryta krwią. Trawa znajdująca się pod nią zabarwiła się na czerwono. W oczach poczułem łzy.
-Już dla niej za późno – syknął.
Z największą nienawiścią, którą z siebie wykrzesałem, spojrzałem na wroga. To ten mężczyzna był odpowiedzialny za jej cierpienie, to on zranił Lucy, to on… wszystko to jego wina. W okamgnieniu doprowadziłem się do porządku, kładąc nieruchome ciało dziewczyny na ziemię.
W moim sercu rozpętała się walka pomiędzy rozpaczą, a nienawiścią żywiącą do niego.
Do Kenji’ego.
-Zabiję cię! Zabiję! – ryknąłem.
I po chwili zabrałem się do ataku. Skumulowałem w dłoni płomienną magię. Energia natychmiast wzbudziła w moim ciele siłę. Poczułem za sobą jego obecność i zamachnąłem się. Moja pięść trafiła wprost w szczękę, a mężczyzna grzmotnął o ziemię. Zaraz jednak podniósł się z uśmiechem na ustach i odwdzięczył się tym samym. Usiłował dosięgnąć mnie łokciem, ale podkosiłem jego nogi i z hukiem upadł. A ja poleciałem razem z nim.
Nie panowałem nad sobą. Siedziałem na chłopaku, okładając go pięściami. Choć przyjął niezliczoną ilość ciosów na twarz, to nadal nie udało mi się zmazać tego wkurzającego uśmiechu.
-Tylko na tyle cię stać? – zadrwił, wypluwając kolejną dawkę krwi.
I wtedy, przez moją nieuwagę, nie zauważyłem jego sobowtóra szykującego się do ataku mieczem. Ten atak mnie ocucił. Pod wpływem impulsu nie wycofałem się, ale podniosłem z klęczek i ruszyłem na niego. Ostrze chwyciłem w dłoń, zadając sobie ból, ale tym samym unieruchomiłem jego miecz.
-Ryk Ognistego Smoka! – wypuściłem płomienie z ust, odskakując do tyłu i patrząc w miejsce, gdzie jeszcze przed momentem leżał intruz.
Zamiast niego, ujrzałem kałużę wody.
I wtedy dotarło do mnie, że walczę z zupełnie kimś innym niż podczas Starcia Magów.
Skoro to nie był Kenji, to kim właściwie był?
-Kim jesteś? – wymsknęło mi się, kiedy ogień zniknął, a przede mną stał chłopak bez żadnego zadrapania.
~*~
Znowu sytuacja, kiedy dodaję niekompletny rozdział. Miała tu być cudowna walka, a dostaliście zaledwie zalążek i dupa maryna. Flaki z olejem, bleh. Cóż, moje kochane, jutro wyjeżdżam na 3 dni. Myślałam, że uporam się z rozdziałem przed moim wyjazdem, ale nie zdążyłam. Mówi się trudno, musiałam w końcu coś tu dodać. Nie oczekuję, że ktoś czekał na rozdział, tym razem ja jestem samolubna i chcę uspokoić sumienie, że nie olewam tego bloga! Dostajecie rozdział z masą błędów, bo jeszcze świeżutki. Jestem dzisiaj zła i wredna, nie sprawdzam go. ;_;

3 komentarze:

  1. Zaraz się wkur..zę. Piszę ten komentarz 7 raz ( w sumie po trzecim to jest kopuj-wklej i tylko zmieniam liczbę powyżej), bo ten zasrany blogger nie chcę mi komentarza opublikować! I tak co chwilę odświeżam stronę, a komputer coraz bardziej tnie... Do tego się czymś strułam i choć bardzo bym chciała, nie przeczytam teraz twojego rozdziału, bo piszę już niemalże na oślep, literki mi się rozmazują :( Ale obiecuję, że jak wrócisz tu za 3 dni, to już będziesz miała ode mnie normalny komentarz (i jak się wyrobię z czasem, to nadrobię twojego drugiego bloga ;p).
    A więc dlaczego akurat teraz truję ci zgrabny tyłeczek ? Moje użalanie się nad Yashowym ciężkim losem pominę, ale widząc, że nie masz jeszcze żadnego komentarza, musiałam coś tu napisać :D A że tak się, póki co, bezsensownie naprodukowałam, to mam nadzieję nie będziesz miała mi tego za złe, jeżeli sobie zaklepię miejsce No1 pod tym rozdzialikiem ^.^
    Miłego odpoczynku, i mniej nerwów i złości, bo to urodzie szkodzi ;***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fuck yeah, do 7 razy sztuka xDDD

      Usuń
    2. Ale z ciebie głuptas... Flaki z olejem? Dobre sobie!
      Ten rozdział, pomimo że jak widzę jest wprowadzeniem do konkretnej akcji, ocieka przeróżnymi uczuciami! Żartami, miłością, zadumą, trudnymi wyborami, aż po zwątpienie, akcję, ból, nienawiść. I w sumie bardzo dobrze, że skończyłaś w tym momencie, dzięki temu napięcie rośnie ^.^
      Nie powiem, atak Kenjiego bardzo mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się tego... I tego, że zrobi coś takiego O.o A dzięki twoim cudownym opisom jeszcze bardziej wczułam się w ten rozdział.
      Szkoda, że tak rzadko je tu dodajesz, no ale rozumiem doskonale ;* Więc życzę ci weny oraz radości z pisania, może ten 3dniowy wyjazd naładuje ci baterie? ^.^
      Przepraszam, że tak krótko, ale mam jeszcze kilka blogów do nadrobienia, a czasu mało :( Wiedz jednak, że był to bardzo, bardzo dobry rozdział! I czy ja już ci czasem nie pisałam, jak ja uwielbiam twoje opisy rozmkin? xD

      Usuń

Rinne Tworzy