~*~
Ledwie
powstrzymywałam się od zalania się łzami. Niespełna kwadrans temu bezlitosny
ogień trawił budynek gildii, a natenczas ja pakowałam się w podręczny plecak,
jakbym wybierała się na wycieczkę. Pociągnęłam nosem, by zdusić resztki
kłębiących się we mnie emocji. Nie pora na załamywanie się i sentymentalne
wgapianie się w przeszłość. Ich dało się uratować – i tylko ta myśl
powstrzymywała mnie przed całkowitym rozklejeniem się. Beksa i mazgaja Lucy poszła na zasłużony odpoczynek.
– Lucy! – Chłopak, który przez cały czas opierał się o ścianę w moim pokoju, wyprostował
się i wszedł w głąb pomieszczenia.
Z
zamyśloną miną obróciłam się w jego kierunku.
– Skończ się wreszcie pakować– nakazał. – Musimy w końcu wyruszyć.
– Wiem. Niezbędne rzeczy już dawno schowałam.
Nie miej jednak do mnie pretensji, jak zgłodniejesz. Ja nie potrzebuję tyle
jedzenia, co ty – weszłam w tryb marudy, jednocześnie uzmysławiając mu, że całe przydługie
pakowanie zawdzięcza sobie. A właściwie swojemu apetytowi.
– Masz
pięć minut– burknął oburzony, ukrywając
zakłopotanie widniejące na jego twarzy. – Nie zapomnij wsadzić kiełbasek! Nie,
nie tych. Tych o …
– Och,
przymknij się wreszcie! Sam sobie spakuj, ja czekam na dole. – Obróciłam się na
pięcie i zaczęłam kierować się w stronę drzwi. – O, i jeszcze jedno. Plecak
niesiesz sobie sam.
– Chciałabyś!
– Spojrzał na pokaźną wielkość ekwipunku i prychnął rozjuszony. – Nie zamierzam
dźwigać twoich szmatek.
Znajdując
się we framudze drzwi, posłałam mu piorunujące spojrzenie.
– W
takim razie wypakuj całe swoje jedzenie i mogę sama nieść plecak.
– Ale
Lucy…
– Bez
dyskusji! – krzyknęłam na niego. W okamgnieniu pojawiłam się przed chłopakiem.
Bez słowa wyrzuciłam całą zawartość plecaka i na nowo spakowałam do niego tylko
swoje rzeczy. Nałożyłam na siebie kilkukilogramowy balast, myśląc, że bez
problemu zejdę na dół. W ostatniej
chwili złapałam równowagę.
Zacisnęłam
dłonie na szelkach i nerwowo roześmiałam się.
– Może
mały rozejm? – zaproponowałam, wiedząc, że jestem na straconej pozycji.
~*~
Najrozsądniejszym
posunięciem jest ignorowanie głupoty. Poprawiłam szelki od plecaka, zawiązałam
włosy w luźnego kucyka i mignęłam między pokaźnymi chaszczami. Gdy moja sylwetka
zrównała się z chłopakiem, stwierdziłam, że w ogóle nie przypominam dawnej siebie. Zawsze kroczyłam jego śladami i ukrywałam się w jego cieniu. Obecnie dotrzymywałam mu
kroku, jakbym rzeczywiście mogła się z nim równać.
A
prawda jest taka, że on jest poza
moim zasięgiem.
Pozornie
byłam przekonana, że najbliższe kilka godzin będzie najłatwiejszymi do
przeżycia. Wmawiałam sobie, że sama stawię czoła lękom z przeszłości. Tymczasem
sumienie trawiło mnie od środka. Zduszało we mnie poczucie obowiązku i
przypominało o najważniejszym – nie udaliśmy się tutaj w celach turystycznych.
Ze
zgorszonym już humorem starałam się nie zachwycać obecnością chłopaka, czy
chociażby faktem, że jesteśmy sami. Do cholery! Mieliśmy czas tylko dla siebie
akurat teraz, kiedy świat się walił. Cały romantyczny nastrój szlak trafił, a
nasz cel był ważniejszy niż jakieś tam miłostki.
Misja Ratowanie wzbudzała we mnie sensację.
Misja, która trwała od dobrych czterdziestu pięciu minut. Całe czterdzieści
pięć minut bez zamienienia ze sobą słowa. Szliśmy w ciszy jak kompletne
odludki. Mój zapał nieco przygasnął. Poddałam się i zaakceptowałam obecny stan.
To był
czysty przypadek, zanim rozpoczęłam gruntowną analizę otoczenia. Wcześniej
pogrążona własnymi myślami nawet nie raczyłam zobaczyć, w jakim rejonie się
znajdujemy. Nie byłam tchórzem ani osobą, która łatwo wpada w panikę. Miałam
silną osobowość i nie dałabym się zastraszyć… Kogo chcesz oszukać? Las, który przyszło nam pokonać, przerażał
mnie. Chyba wkroczyliśmy w najstraszniejszy odcinek trasy prowadzący nas do
upragnionej wyspy. Wcale nie uskarżałam się na to miejsce ani na to, że nie
docierały tu promienie słońca. Przed nami było tylko drzewa i brudne tony
ziemi. Tylko drzewa wyglądające jak przerażające widma i osamotnione pnie
przypominające złowrogie ślepia. Nie, to otoczenie wcale nie budziło grozy i ja
w ogóle nie usiłowałam ukierunkować myśli na inny tor, który odciągnąłby mnie
od popadnięcia w paranoję.
Jedynym
plusem tego miejsca była kolorystyka. Nie raziła różnorodnością barw, nie
prowokowała mnie zielenią, którą tak
nawiasem mówiąc nie ścierpiałabym. Zieleń
kojarząca się ze spokojem ducha, z harmonią i równowagą, nie zostałaby przeze
mnie w żaden sposób zaakceptowana. Mrok został podkreślony przez czerń tu
dominującą, a ja już ledwie panowałam nad wnętrzem przesiąkniętym paniką.
Machinalnie
chwyciłam się jego dłoni. Dłoni, w
której szukałam pocieszenia jak małe dziecko w swojej rodzicielce. Jego długie palce splotły się z moimi, a
mocny, pewny uścisk dał mi chwilę złudzenia, że już nigdy nie puści. Jego dotyk roztaczał ciepło na mojej
skórze. Nasze złączone dłonie wyrażały więcej niż potok słów, nie musieliśmy
ich używać, by nawzajem się rozumieć. To, co zawsze chciałam usłyszeć. Teraz
otrzymałam potwierdzenie. To, jak mnie delikatnie trzymał i z jaką czułością to
robił. Nie potrzebowałam nic więcej by zrozumieć, że i on mnie kocha.
Musiałam
przyznać, że wyraźnie wyczuwałam to, iż wykonuję coś, co od dawna pragnęłam.
Niespokojny puls i serce bijące we własnym, nierównym rytmie- to się chyba
czuję, gdy wypełnia cię miłość.
Pora
działać.
Pora
nie wypuszczać szczęścia, która znajdowało się w zasięgu moich dłoni. Pora
zaakceptować powód, dla którego żyję. Pora zatracić się w tym pragnieniu i
przestać dopatrywać się czegoś wyszukanego. Ale…
Jeszcze
nie teraz. Jeszcze nie w tej chwili.
Najpierw
muszę wypełnić misję, jaką oboje obraliśmy, by potem móc cieszyć się własnym
szczęściem. Wówczas sam uścisk dłoni musiał mi wystarczyć.
Mam
kogoś obok siebie. Ta myśl dodawała mi otuchy i teraz sprawiła, że zjawy i
iluzje tworzone przez moją wybujałą wyobraźnię znikały. Tak niewiele
potrzebowałam, by mieć przejrzysty umysł niespętany żadnymi niedogodnościami.
Ćwir,
ćwir.
Nagle
usłyszałam ćwierkanie ptaków. Z przestrachem podskoczyłam w miejscu, a
spleciona dłoń wyswobodziła się z uścisku. Niewiele myśląc, popędziłam do
przodu, potykając się o wystający korzeń. Kiedy dźwignęłam się ku górze, z
nieciekawą miną, serce podeszło mi do gardła.
Szybki
rozwój wydarzeń powodował u mnie opóźnione reakcje i źle ustosunkowałam się na
impulsy. Wzrok miałam zawieszony na Natsu. Chłopak momentalnie pobladł, jakby
krew przestała przepływać przez jego żyły. Powoli cofał się, przewracał oczami
na boki. Przez twarz przebiegł cień przestrachu. Powinnam skoncentrować się na
nim, jednak uznałam, że to nie wyjaśni mi nagłej zmiany w chłopaku.
Kilka
metrów przede mną stała pogrążona w mroku postać. Na moje szczęście nie
docierało do niej żadne światło. Wolałam nie wiedzieć, kto jest właścicielem
tej złowieszczej aury. Nie bądź cykor! Upominałam
sama siebie, usiłując tak dodać sobie odwagi. Coś tajemniczego sprawiło, że nie
oderwałam wzroku od sylwetki nieznajomego, co więcej, dogłębnie rejestrowałam
każdy jego najmniejszy ruch. Obcy zaczął sunąć do przodu, wprost na mnie.
Oczekiwałam w napięciu, aż postać znajdzie się na takiej odległości, że bez
trudu odczytam jego tożsamość. Strach odsunęłam w kąt, a koniec oczekiwania
obwieściłam głośnym wypuszczeniem powietrza z ust. Czułam się zmieszana, a
kaptur ukazujący jedynie niebieskie kosmyki włosów, niemalże od razu przestał
być kamuflażem. W każdym razie napięcie wcale nie ustąpiło.
Intruz
stanął przede mną jak gdyby nigdy nic. Ręce wsunął w kieszenie przydużego
płaszcza. Nie widziałam jego oblicza, ale sądzę, że się uśmiechał. Przez
zagapienie się na niego dotarło do mnie, że stoję nieruchomo.
-Jesteś…-
Z zaskoczenia zachłysnęłam się powietrzem, przytykając dłonie do ust.
Osłupienie znikło tak prędko, jak się pojawiło, gdy dotarło do mnie, co jest
naszym priorytetem.
-To
naprawdę ty, Kenji?- spojrzał na mnie.
Instynktownie
zrobiłam krok naprzód, lewą dłoń wyciągając przed siebie. Próbowałam się
upewnić, że to nie złudzenie, a moje oczy widzą prawdziwego chłopaka.
-Kto
wie. Może rzeczywiście tak się nazywałem-odpowiedział cicho. - Nie pamiętam za
wiele ze swojego poprzedniego życia.- Z zamkniętymi oczami i koncentracją
skierowaną na mnie był wstanie odczuć emanujące ode mnie przerażenie.
To
niewątpliwie on. Ta sylwetka, ten ton głosu, ten sposób poruszania się. Choć
wydawał się znajomy, to coś uległo w
nim zmianie. Coś przeszło
metamorfozę, powodując, że jakaś jego cząstka była obca. Ta złowroga aura i
mordercze intencje wyczuwalne na kilometr i cały stek bzdur wypowiadany przez
niego. Poprzednie życie- co miał na
myśli?
-Przestań
się wydurniać! – ryknął różowo-włosy, stając obok mnie. – Nie mamy czasu na
twoje głupie żarty. Przejdź do sedna sprawy albo zejdź nam z oczu.
-A ty
to kto? – powiedział spokojnie, nawet nie obdarzając chłopaka krótkim kontaktem
wzrokowym.
Całe
jego skupienie koncentrowało się na mnie, a ja powoli czułam się
przytłoczona jego natarczywością.
-Ktoś,
kto skopał ci tyłek. – Dopiero słysząc krzyk, przypomniałam sobie o Natsu.
-Niekoniecznie.
Nie sądzę, żebym w poprzednim życiu był takim słabeuszem – wyszeptał Kenji do
swojego rywala. Natsu zawinął dłonie w pięść.
Uśmiechem
zbił mnie z pantałyku. Wydawał się taki opanowany… Jednym ruchem dłoni zrzucił
kaptur okalający jego twarz. Kobaltowe oczy zakrył powiekami, a ja w milczeniu
przyglądałam się jego poczynaniom, dokładnie je analizując. Ostrożnie zdjął plaster
znajdujący się na jego głowie. Przylepiec
poleciał wraz z powiewem wiatru, odsłaniając bliznę ciągnącą się przez sam
środek jego czoła.
Delikatnie
poruszyłam ustami. Chciałam krzyczeć, wrzeszczeć, zrobić cokolwiek, by nie
żałować tej bezczynności. Oczy zaszkliły się łzami, a ciało odmówiło
posłuszeństwa. Stałam jak kukła niemogąca nic zrobić. To uczucie było… o k r o
p n e.
-C-co
ci się stało? Powiesz wszystko … proszę.
Gdybym
tylko mogła pojąć, dlaczego wszystkie te przykrości spadły jak lawina akurat
dzisiaj. Najpierw utrata gildii i śmierć przyjaciół, a teraz jeszcze on. To
było za wiele…
-Przykro
mi, ale osoba, za którą mnie bierzesz, już nie istnieje. – Chłopak przemówił,
gdy już otwierałam buzię. – Myślę, że wszelkie wyjaśnienia są zbędne, skoro
zaraz i wy podzielicie jego los.
Obawiam się, że kończy mi się już czas i muszę skończyć tę miłą pogawędkę - dodał szorstko.
To
trwało ułamki sekund. Zastanawiałam się, czy to wszystko dzieje się w
zwolnionym tempie, czy to mnie docierają opóźnione reakcje. Czułam na sobie
spojrzenie intruza, ale lekceważyłam je, skupiając się na przerażonej minie
Natsu.
Miecz
niebieskookiego zalśnił krwią, kiedy ten wynurzył go z mojego ciała.
Zakasłałam i wzdrygnęłam się. Oczy miałam zaciśnięte, ból był nie do zniesienia,
a mi brakło sił.
Teraz
na własnej skórze odczuwałam, czym jest a g o n i a.
~*~
Desperacja
sięgnęła samych granic. Zamarłem. Otoczony przerażeniem powędrowałem
spojrzeniem za rywalem i desperacko oglądałem jego poczynania. Nie mogłem nic
zrobić, nie zdążyłem w porę zareagować.
Byłem
tu, a nie zdołałem jej ochronić.
Zmiażdżony
oszołomieniem stałem jak słup w soli, nie ruszając się nawet o cholerny
milimetr.
-Coś
za łatwo mi poszło…
I w
tym momencie rozległ się przede mną krzyk. Szok ustąpił. Zastąpiła go
wściekłość i rozdrażnienie mieszające się z rozpaczą, która tliła się we mnie
przez poczynania chłopaka. Wystrzeliłem jak rakieta i pędem pognałem przed
siebie.
Z
sercem w gardle wymierzyłem płomienną pięść w przeciwnika, chrzaniąc jego
gotowość. Nieprzyjaciel nie zdążył w porę odskoczyć i oberwał moim ciosem.
Odleciał parę metrów w bok, a ta krótka chwila wystarczyła, abym dobiegł do
dziewczyny. Rzuciłem się w kierunku Lucy i pochwyciłem ją w ramiona, upadając
razem z nią na miękką trawę.
-Jak
się czujesz?- Dopiero po chwili dotarło do mnie, jak niedorzeczne było moje
pytanie.
Przyjrzałem
się uważnie dziewczynie. Rozległo się ciche syczenie, a wtedy moje oczy ujrzały
plamę czerwieni. W akcie paniki, nie panowałem nad sobą. Lucy zwijała się z
bólu, rana na klatce piersiowej zdążyła zamoczyć całą bluzkę krwią.
Nie…
Czekałem,
aż uśmiechnie się i przemówi swoim słodkim głosikiem, popatrzy na mnie swymi
pięknymi oczami, ale ona … nie poruszała się.
-Lucy …
odezwij się! – Desperacko potrząsałem jej ciałem, trzymałem za jej wątłe
ramiona, ale nie otrzymałem żadnej reakcji.
Niepewnie
zsunąłem z jej ciała plecak, a dłoń, która przed chwilą znajdowała się na jej
plecach, była pokryta krwią. Trawa znajdująca się pod nią zabarwiła się na
czerwono. W oczach poczułem łzy.
-Już
dla niej za późno – syknął.
Z
największą nienawiścią, którą z siebie wykrzesałem, spojrzałem na wroga. To ten
mężczyzna był odpowiedzialny za jej cierpienie, to on zranił Lucy, to on…
wszystko to jego wina. W okamgnieniu doprowadziłem się do porządku, kładąc
nieruchome ciało dziewczyny na ziemię.
W moim
sercu rozpętała się walka pomiędzy rozpaczą, a nienawiścią żywiącą do niego.
Do
Kenji’ego.
-Zabiję
cię! Zabiję! – ryknąłem.
I po
chwili zabrałem się do ataku. Skumulowałem w dłoni płomienną magię. Energia
natychmiast wzbudziła w moim ciele siłę. Poczułem za sobą jego obecność i zamachnąłem
się. Moja pięść trafiła wprost w szczękę, a mężczyzna grzmotnął o ziemię. Zaraz
jednak podniósł się z uśmiechem na ustach i odwdzięczył się tym samym. Usiłował
dosięgnąć mnie łokciem, ale podkosiłem jego nogi i z hukiem upadł. A ja
poleciałem razem z nim.
Nie
panowałem nad sobą. Siedziałem na chłopaku, okładając go pięściami. Choć
przyjął niezliczoną ilość ciosów na twarz, to nadal nie udało mi się zmazać
tego wkurzającego uśmiechu.
-Tylko
na tyle cię stać? – zadrwił, wypluwając kolejną dawkę krwi.
I
wtedy, przez moją nieuwagę, nie zauważyłem jego sobowtóra szykującego się do
ataku mieczem. Ten atak mnie ocucił. Pod wpływem impulsu nie wycofałem się, ale
podniosłem z klęczek i ruszyłem na niego. Ostrze chwyciłem w dłoń, zadając
sobie ból, ale tym samym unieruchomiłem jego miecz.
-Ryk Ognistego Smoka! – wypuściłem płomienie
z ust, odskakując do tyłu i patrząc w miejsce, gdzie jeszcze przed momentem
leżał intruz.
Zamiast
niego, ujrzałem kałużę wody.
I
wtedy dotarło do mnie, że walczę z zupełnie kimś innym niż podczas Starcia Magów.
Skoro
to nie był Kenji, to kim właściwie był?
-Kim jesteś? – wymsknęło mi się, kiedy ogień zniknął, a przede mną stał chłopak bez żadnego zadrapania.
-Kim jesteś? – wymsknęło mi się, kiedy ogień zniknął, a przede mną stał chłopak bez żadnego zadrapania.
~*~
Znowu sytuacja, kiedy dodaję niekompletny rozdział. Miała tu być cudowna walka, a dostaliście zaledwie zalążek i dupa maryna. Flaki z olejem, bleh. Cóż, moje kochane, jutro wyjeżdżam na 3 dni. Myślałam, że uporam się z rozdziałem przed moim wyjazdem, ale nie zdążyłam. Mówi się trudno, musiałam w końcu coś tu dodać. Nie oczekuję, że ktoś czekał na rozdział, tym razem ja jestem samolubna i chcę uspokoić sumienie, że nie olewam tego bloga! Dostajecie rozdział z masą błędów, bo jeszcze świeżutki. Jestem dzisiaj zła i wredna, nie sprawdzam go. ;_;
Zaraz się wkur..zę. Piszę ten komentarz 7 raz ( w sumie po trzecim to jest kopuj-wklej i tylko zmieniam liczbę powyżej), bo ten zasrany blogger nie chcę mi komentarza opublikować! I tak co chwilę odświeżam stronę, a komputer coraz bardziej tnie... Do tego się czymś strułam i choć bardzo bym chciała, nie przeczytam teraz twojego rozdziału, bo piszę już niemalże na oślep, literki mi się rozmazują :( Ale obiecuję, że jak wrócisz tu za 3 dni, to już będziesz miała ode mnie normalny komentarz (i jak się wyrobię z czasem, to nadrobię twojego drugiego bloga ;p).
OdpowiedzUsuńA więc dlaczego akurat teraz truję ci zgrabny tyłeczek ? Moje użalanie się nad Yashowym ciężkim losem pominę, ale widząc, że nie masz jeszcze żadnego komentarza, musiałam coś tu napisać :D A że tak się, póki co, bezsensownie naprodukowałam, to mam nadzieję nie będziesz miała mi tego za złe, jeżeli sobie zaklepię miejsce No1 pod tym rozdzialikiem ^.^
Miłego odpoczynku, i mniej nerwów i złości, bo to urodzie szkodzi ;***
Fuck yeah, do 7 razy sztuka xDDD
UsuńAle z ciebie głuptas... Flaki z olejem? Dobre sobie!
UsuńTen rozdział, pomimo że jak widzę jest wprowadzeniem do konkretnej akcji, ocieka przeróżnymi uczuciami! Żartami, miłością, zadumą, trudnymi wyborami, aż po zwątpienie, akcję, ból, nienawiść. I w sumie bardzo dobrze, że skończyłaś w tym momencie, dzięki temu napięcie rośnie ^.^
Nie powiem, atak Kenjiego bardzo mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się tego... I tego, że zrobi coś takiego O.o A dzięki twoim cudownym opisom jeszcze bardziej wczułam się w ten rozdział.
Szkoda, że tak rzadko je tu dodajesz, no ale rozumiem doskonale ;* Więc życzę ci weny oraz radości z pisania, może ten 3dniowy wyjazd naładuje ci baterie? ^.^
Przepraszam, że tak krótko, ale mam jeszcze kilka blogów do nadrobienia, a czasu mało :( Wiedz jednak, że był to bardzo, bardzo dobry rozdział! I czy ja już ci czasem nie pisałam, jak ja uwielbiam twoje opisy rozmkin? xD